Rosną w Łazienkach wierzby płaczące,
płaczą przez wszystkie w roku miesiące.
Kiedy je widzę, to płaczę też, bo
jakże nie współczuć płaczącym wierzbom?
Przychodzę wiosną, spoglądam na nie,
wyjmuję chustkę i pytam z łkaniem:
- Czemu płaczecie tak w niebogłosy?
- Yy... bo nam rosną zielone włosy!
Kto na nas spojrzy, ten zaraz powie,
że wierzby mają zielono w głowie...
Minęła wiosna. Przychodzę w lecie -
one wciąż płaczą.
- Czemu płaczecie?
- Yy... bo gorąco... bo skwar lipcowy
jeszcze nam gotów przepalić głowy,
grozi nam udar i porażenie
i kto sie zajmie naszym leczeniem?
Nadeszła jesień. Kładę kalosze,
do wierzb podchodzę.
- Nie płaczcie – proszę.
- Yy... jak nie płakać, kiedy w tym parku
wiatr nam od rana siedzi na karku,
skubie nas, szarpie całymi dniami
z głów nam wyrywa włosy garściami.
Minęła jesień. Zima na świecie.
Wierzby wciąż płaczą.
- Czemu płaczecie?