Jest w Warszawie mostek kamienny.
Niewielki. Wypukły jak beczka.
Błyska nad nim królewski monument
i gazowej latarni świeczka.
Gdy tam pójdziesz wieczorową porą,
tak, koło szóstej, w listopadzie,
miękka cisza cię otula wkoło
alejami przeszłości prowadzi.
Dzwoni cisza w Łazienkach. Śpią drzewa,
wiatr przygasł w gęstwinie gałęzi.
W krzakach senny satyr poziewa
jakieś cienie u cienia krawędzi.
Nagle błysk. To klinga księżyca.
Król spiął konia, buławę wzniósł w dłoni,
gdzieś od strony koszar podchorążych
dzwoni broń i okrzyk: do broni!
Znowu chmurka. Znów cisza opada.
Już Łazienki odpływają w ciemność.
Liść ostatni spadł na hełm królewski,
świeci gwiazdą promienną.