Noc warszawska wie dobrze,
że jej do twarzy z księżycem,
i chętnie, gdy tylko może,
przystraja w księżyc ulice.
To go jak kulę potoczy
pomiędzy dachy i wieże,
to w księżycowy warkoczyk
tysiąc balkonów ubierze.
Ale i księżyc nareszcie
zbuntował się pewnej nocy.
Sam chce dziś chodzić po mieście,
nie potrzebuje pomocy.
W śródmieściu latarni tyle,
że księżyc, onieśmielony,
przycupną za nimi w tyle
bojąc się wplątać w neony.
Opuszcza więc Marszałkowską,
przez chwilę błądzi w drapaczach
i uśmiechnięty beztrosko
na Stare Miasto się stacza.
Na Rynku błyski rozpala,
przepływa nad Barbakanem,
by koło murów Podwala
przywitać się z mistrzem Janem.
Wtem się król Zygmunt odzywa:
- Z szewcem, choć zuch to nie lada,
jeśli, księżycu, przebywasz,
z królem też musisz pogadać!-
Racja! Nad Placem rozbłyska
gładkie oblicze pyzate.
Król w górze, na dole Wisła,
miejsce przyjemne. A zatem…
…odbicie swe prosto z mostu
na fale rzuca jak piłkę.
- Tu, blisko Zamku, po prostu
za chmurką zdrzemnę się chwilkę.
Nim zdrzemnę się, poślę uśmiech
miłej warszawskiej Syrence.
Niech promień mój z dala muśnie
jej tarczę i miecz w jej ręce.-
Lecz noc się sprzecza z księżycem:
-Zdrzemnąć się? O, nie ma mowy!
Przecież i inne dzielnice
chcą odblask mieć księżycowy.
Co powie Praga? Mokotów?
Żoliborz? Wola z Ochotą?
Do dalszej drogi bądź gotów.
Mgiełką owinę cię złotą.
Zabrała księżyc pod pachę,
aby obdzielić stolicę,
wysrebrzyć nim dach za dachem,
okna malować księżycem.
Po drodze – ilu znajomych!
Księżyc Warszawę zna całą:
nie tylko place i domy,
lecz wielkich ludzi niemało.
Oto spostrzega na przedzie
wieszcza Adama twarz znaną.
„Dzień dobry!” – chce mu powiedzieć.
Lecz noc… więc mówi: „dobranoc!”
Teraz pozdrawia go dłonią,
jak to przystoi rycerzom,
sam książę Józef na koniu.
Przed nim na straży lwy leżą.
Dla Kopernika – tajemnic
nie ma wśród nieba gwiezdnego.
Przyjaźnie wita on księżyc:
- Jak zdrowie, jasny kolego? –
A księżyc wędruje z nocą
i mruczy: - Tylko czas tracę.
Po mieście włóczyć się? Po co?
Dziś nie mam chęci na spacer! –
Chyłkiem się z płaszcza wymyka
nad łazienkowskim ogrodem,
nachyla się do pomnika,
rozjaśnia krzewy i wodę.
W Łazienkach świeci? A gdzież by?
Tam granatowa śpi cisza.
Tam Szopen gra w cieniu wierzby
na księżycowych klawiszach.
Tam księżyc przed Pałacykiem
srebra posągom nie szczędzi.
Czesze świetlistym grzebykiem
pióra drzemiących łabędzi.
Wreszcie do drzewnej korony
znużoną głowę przytuli
i szepnie ptaszkom zbudzonym:
- Luli, maluśkie, laj – luli…